podkład muzyczny
4 miesiące później
Każdy dzień na onkologii dzielił się na dwie części. Na część przyjemną i męczącą. Od godziny dwudziestej do godziny 14 dnia następnego, trwała ta jego gorsza strona. Wieczne rozmyślania w nocy, co wywoływało bezsenność, a o poranku przyjmowania chemii. Zostawały mi potem jakieś dwie, lub trzy godziny do rozpoczęcia wizyty Leo. Dotychczas nie było żadnych limitów ani wyraźnie podanych godzin odwiedzin. Był ze mną odkąd skończył trening i skoczył po coś do jedzenia, aż do późnego wieczora. Każdego weekendu wychodziłam ze szpitala i mogłam funkcjonować jak dawniej z małymi ograniczeniami, które momentami były okropnie irytujące. Jednak uważałam na siebie i robiłam to dla Lionela, który wciąż się o mnie martwi. Opanował do perfekcji zachowanie w razie mojego zasłabnięcia lub jakiegokolwiek efektu ubocznego. Jednak ze względu na moją ostrożność, tylko raz wykorzystał tę wiedzę w praktyce. Dzisiaj jednak, mimo ogromnych starań Messiego docenionych także przez lekarzy, mimo kilkunastu wcześniejszych wyjść na przepustki, a także jedną kilkudniową w trakcie świąt, dostałam odmowę po złożeniu wniosku o dwudniowe uwłasnowolnienie. Lekarz zdawał się coś kombinować, jednak nie powiedział mi nic innego jak "Niestety nie możemy pani na to pozwolić", po czym wyszedł. W dodatku wcześniej przekazał, że mój chłopak jest zmuszony do rzadszego wchodzenia na moją salę. Mam wciąż leżeć, a jedynym miejscem, do którego mogę się przemieścić, jest toaleta. Nie skarżyłam się na złe samopoczucie żadnej z pielęgniarek, a tym bardziej lekarzowi, mimo że w ostatnich dniach pogorszyło się moje miewanie. Leżąc na łóżku i patrząc na podłogę, byłam wręcz przerażona, że miałabym na nią stanąć. Widziałam siebie nieutrzymującą się na nogach, spadającą z łóżka. Rozumiem, że w takim stanie powinnam zostać w placówce, ale obawiam się najgorszego patrząc na moje samopoczucie, a także na zachowanie doktora.
- Ty jeszcze nie gotowa? - zapytał piłkarz, wchodząc na salę.
Leżałam na łóżku bokiem, twarzą do drzwi.
- Nie chcą mnie wypuścić. - powiedziałam, po czym zamknęłam oczy.
- To może i lepiej. Nie wyglądasz jakbyś się dobrze czuła. - powiedział idąc w stronę łóżka - Rozmawiałaś z lekarzem? - mówiąc to wyciągał stołek, by usiąść na nim tuż obok łóżka.
- Nie. Powiedział tylko, że nie i tyle, a potem wyszedł. - westchnęłam głośno - Nie przywitałeś się ze mną... - oznajmiłam, na co Leo złożył pocałunek na moich ustach.
- Jestem zmęczony - powiedział, gdy położył się obok mnie - Idziemy spać - uśmiechnął się, a ja wtuliłam się w jego tors i poczułam przechodzące przeze mnie ciepło.
Szybko zasnęliśmy, jednak godzinę później obudziła nas pani, która przyniosła obiad. Zwykle zjadałam posiłki od mamy Lionela, jednak tym razem Argentyńczyk był zapewne przekonamy, że zjemy w domu. Chcąc go obudzić, gładziłam dłoniami jego policzki, choć tak na prawdę chciałabym zatrzymać tę chwilę i leżeć obok niego jak najdłużej.
- Co jest? - powiedział zaspanym głosem.
- Obiad. - odpowiedziałam z uśmiechem zapatrzona w jego nadzwyczaj piękne brązowe oczy.
Leo wstał z łóżka i podszedł do stolika. Wtedy znów poczułam strach przed wstaniem. Wydawało mi się, że nie mam siły. Właściwie, ja byłam tego pewna.
- Pomóc ci? - podszedł do mnie.
- Tak. - powiedziałam cicho i zacisnęłam wargi - Weź wózek.
Przywiózł go z korytarza i podniósł mnie, jednak zanim usadził mnie na pojazd, poczułam nieodzowną chęć objęcia go. Trzymał mnie jak pannę młodą, a ja przyczepiłam się do niego owijając ręce w okół szyi i nie chciałam puszczać. Po chwili Leo usadził mnie na wózku i podwiózł do stołu. Patrzyłam tępo w jedzenie. Ziemniaki, gotowana marchewka i noga z kurczaka. Nie jadłam od dwóch dni, bo byłam podłączona do kroplówki i nie było takiej potrzeby. Dzisiaj jednak mam przerwę w transportowaniu płynów do krwi i okazuje się to być złym pomysłem, ponieważ brakuje mi apetytu. Przesunęłam talerz w stronę Lionela i popatrzyłam na niego przez zaszklone oczy.
- Jedz. - powiedziałam, a łzy wypłynęły mi z oczu.
Lecz ten nie zajął się obiadem, a otarciem słabości z moich policzków.
- Czemu płaczesz? - zapytał szeptem, gdy mnie objął.
- Chcę do domu. - powiedziałam szlochając.
Położyłam głowę na jego ramieniu i mocno objęłam. Nie przestawałam płakać przez dłuższą chwilę. Miałam dosyć tego miejsca. Może i wierzyłam, że wyzdrowieję, ale nie miałam siły by walczyć. Mimo tylu ludzi dookoła, czułam się w tym szpitalu samotnie. Zwłaszcza, gdy wychodził Leo i zostawałam sama z moimi myślami. Co rusz zadawałam sobie to samo pytanie - dlaczego to właśnie ja muszę mieć raka? Czułam się miażdżona przez cztery ściany w szpitalnej sali, wiedząc że mogłabym teraz spędzić ten czas na zewnątrz, bawić się świetnie jak kiedyś i żyć ze świadomością, że jestem szczęśliwa. Być z Messim cały ten czas nie obawiając się, że kiedyś będę musiała odejść od niego na zawsze. Egzystować z myśleniem, jakby ten dzień był ostatni nie jest w tym wypadku przyjemne. Szczególnie, że nie mogę zrobić nic by cieszyć moim trwaniem.
Na sale weszła pielęgniarka, lecz poznałam ją dopiero po głosie, ponieważ nie odrywałam się od Lionela.
- Julia, czas na chem
ię. - powiedziała.
Puściłam Leo, wytarłam łzy i popatrzyłam nerwowo na mojego chłopaka, po czym zwróciłam się do kobiety.
- Przecież nigdy nie miałam zabiegów w soboty... - mówiłam to mrużąc oczy.
- Doktor powiedział, że dzisiaj ich potrzebujesz. Wiem, że nie chcesz, ale pamiętaj, że musisz być silna. - powiedziała.
Znów popatrzyłam na Lionela i przełknęłam głośno ślinę.
- Nie chcę. - powiedziałam cicho.
- Dasz radę. - odpowiedział łapiąc mnie za dłoń i uśmiechając się pokrzepiająco.
Zaczęłam płakać i krzyczeć rzucając się beznadziejnie na łóżku. Wydawałam z siebie krótkie słowa, jak "nie" i "nie chcę". Wydzierałam się na cały oddział. Próbowano mnie uspokoić, lecz ja sama nie znalazłam sposobu by nad sobą zapanować. Znów ten żałosny płacz, który nic nie zmieni. Bezsilny i beznadziejny. Przy samym wejściu na salę pielęgniarka zatrzymała się, a Leo złapał mnie za ręce, co trochę mnie uspokoiło.
- Bądź silna. Kocham cię. - powiedział patrząc w moje zapłakane oczy.
Zacisnęłam wargi i zamknęłam oczy.
*
Po godzinie wjechałam na salę, gdzie czekał na mnie Leo. Krążył nerwowo po pokoju i oglądał nasze zdjęcia powieszone na ścianie. Byłam zmęczona, ledwo powstrzymywałam się by nie zasnąć.
- Lekarz chce z tobą rozmawiać. - powiedział, gdy pielęgniarka wyszła.
Machnęłam głową potwierdzając, że usłyszałam. Leo złapał mnie za rękę i dał buziaka w policzek.
- Dałaś radę. - uśmiechnął się szeroko.
Znów nic nie mówiłam, słowa były zbędne. Leo pochylił się nade mną i złożył pocałunek na moich ustach. W tym samym momencie na salę wszedł doktor.
- Domyślam się, że nie jest pan z rodziny, panie Messi. - powiedział, na co Lionel zaprzestał całowania mnie.
- Zgadł pan. - powiedział puszczając mu oczko i wykonując gest ręką.
Zaśmiałam się delikatnie.
- W takim razie proszę opuścić salę. - rozkazał.
- Niech zostanie. - powiedziałam cicho.
- Nie będę dłużej owijał w bawełnę. Pani stan się pogorszył. Od początku wiedzieliśmy, że będzie ciężko ponieważ pańska choroba jest w jej zaawansowanym stadium i zdaje sobie pani sprawę z tego, że rozpoczęliśmy leczenie stosunkowo późno. Została pani zakwalifikowana do przeszczepu szpiku i teoretycznie ma pani dawcę, jednak po dogłębnych badaniach, taki przeszczep jest skazany na niepowodzenie. Rak rozwinął się w niesamowicie szybkim tempie i niestety, ale nie da się już nic zrobić.
- Jak to nic? A chemioterapia, to nic nie pomoże? - zapytał Leo.
- Chemioterapia przedłuży życie pani Julii, ale nie uratuje go.
- Ile mi zostało? - zapytałam, kiedy łzy już płynęły swobodnie po moich policzkach.
- Myślę, że dziewięć lub dziesięć miesięcy... Lub nawet półtorej roku, jeśli zostanie pani w szpitalu.
- To znaczy, że nie muszę tu być? Jeśli przestanę dostawać chemię, co wtedy? - zapytałam.
- Będzie się pani czuła jak wtedy, gdy miała pani raka, jednak nie miała chemioterapii. Krwotoki z nosa, omdlenia nie będą jednak tak częste jak wtedy.
Leo schował twarz w dłoniach. Ja zacisnęłam mocno usta by nie wybuchnąć płaczem. Moje dni są policzone. Za dziesięć miesięcy odejdę, zostawię Leo i wszystkie wspomnienia. Będę miała dwadzieścia sześć lat, gdy umrę. Zabawne, tak jakbym obejrzała właśnie film o całym moim życiu i nie mogła zrozumieć, że to na prawdę produkcja o mnie. O tej dziewczynie, która jeszcze pół roku temu wychodziła rano na balkon, rozkoszując się widokiem swojego miasta marzeń, ciesząc się przy tym beztroskim życiem jak z bajki. Bycie świadomą tego, że wkrótce zostawię Lionela znów mnie przerażało. Tym razem jeszcze bardziej, bo to było już pewne. Jednak odkąd zaświadczył mi, że chce to ze mną 'przeżyć', byłam trochę spokojniejsza.
*
- I jesteś tego pewna? - zapytał raz jeszcze Argentyńczyk.
- Tak. - potwierdziłam.
- Nie wolisz żyć osiem miesięcy dłużej?
- Jakie to życie, skoro dalej miałabym się kisić w tym szpitalu? - zapytałam unosząc ręce w geście zapytania.
- Byłbym tu cały czas. - odpowiedział.
- Ale ja chcę spędzić z tobą lepsze dziesięć miesięcy, będąc z tobą cały czas, tylko błagam, nie tutaj. - przełknęłam głośno ślinę - Tyle mi wystarczy. Zrozum.
- Rozumiem, tylko chcę mieć pewność, że wiesz co robisz. - powiedział przenosząc walizkę pod drzwi.
Popatrzyłam na siebie w lustrze. Bardzo się zmieniłam. Schudłam. Byłam naprawdę drobna, zupełnie na przekór figurze sprzed pobytu. Wtedy miałam kobiece kształty. Założyłam perukę i byłam gotowa by opuścić szpital raz na zawsze. Czyli na dziesięć miesięcy.
***
Jestem zadowolona z rozdziału. Nawet uroniłam na nim łzę, nie jedną. :) Mam nadzieję, że udało mi się ładnie ująć w słowa ten przełomowy w tym blogu moment.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
* ZAPRASZAM NA NOWEGO BLOGA *
http://no-cierres-ojos.blogspot.com/
Historia o tym, jak można stracić wszystko pozostając na szczycie z Shakirą i Gerardem Pique w roli głównej. Moja własna interpretacja piosenek Kolumbijki przekazana w niecodzienny sposób. Jest już prolog i rozdział, jutro wieczorem kolejny. :)
jejku, jak cudownie <3 poleciały łzy :/ ale inaczej się nie dało..
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie http://barcaalways4ever.blogspot.com/ , jakbyś mogła to podziel się opinią, bardzo mi na twojej zależy :)
Maskara... Jaki genialny rozdział, popłakałam się... Jesteś genialna, cudownie to napisałaś.. Brak mi słów, bo ten rozdział jest serio zajebisty i genialny.. Chce mi się płakać.. Jakie te życie jest niesprawiedliwe..
OdpowiedzUsuńKocham twoje opowiadania ♥
jaka szkoda że ona umrze :(((
OdpowiedzUsuńehhh przez ciebie znowu płakałam :(((((((( jak można zostawić Leo :(((
OdpowiedzUsuńTak bardzo smutno :( Dlaczego ona musi umrzeć? :C Biedny Leo :(
OdpowiedzUsuńAle rozdział genialny, jak cały blog <3
Boziu, rozpłakałam się aż :( Nie, Julcia musi żyć, nie może zostawić Leosia samego :(
OdpowiedzUsuńBoziu, cudny, piękny, ale smutny :'(
Popłakałam się. :c Cudny, piękny, genialny, ale taki smutny :(
OdpowiedzUsuńOna nie może umrzeć :c Piękny rozdział mimo wszystko ♥
Czekam na następny :3
Aż mi się płakać zachciało, echh :(
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział, jeju! <3
Powiedz, że lekarze się pomylili, a ona będzie żyła długo i szczęśliwie :'(
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział <3
Świetne, ale trochę smutne :(
OdpowiedzUsuńJa zobaczyłam gif z płaczącym Leo to się popłakałam ;c
Czekam na nexta <3
Świetny rozdział i ogólnie to opowiadanie mi się podoba, szkoda, że tak późno mi wysłałaś do niego link, bo sądząc po tym, że główna bohaterka ma umrzeć to będzie już koniec niedługo.
OdpowiedzUsuńprzepiękny rozdział, jest mi tak przykro, że zostało jej tak mało życia :(
OdpowiedzUsuńZ tego rozdziału emanuje tyle życiowej prawdy że aż łza w oku się zakręciła^^
OdpowiedzUsuń